Teksty.

Nasz Dziennik, 18-19.02.2006

Wielcy zapomniani

Henryk Arctowski - badacz krain polarnych

Był jednym z najwybitniejszych polskich znawców i badaczy krain polarnych. Mając zaledwie 26 lat, został kierownikiem naukowym pierwszej międzynarodowej wyprawy polarnej, która przezimowała wśród lodów Antarktydy. Łączył w sobie pracowitość uczonego ze śmiałością i odwagą podróżnika.

Urodził się 15 lipca 1871 r. w Warszawie. Po ukończeniu gimnazjum dla chłopców w Inowrocławiu studiował nauki chemiczne, geologiczne i meteorologiczne w Belgii, Francji, Anglii i Szwajcarii. W latach 1894-1896 opublikował dwadzieścia rozpraw naukowych w zagranicznych wydawnictwach.

Wyprawa na Antarktykę

W 1897 r., w wieku zaledwie 26 lat, otrzymał od belgijskiego kapitana Gerlacha de Gomery propozycję udziału w ekspedycji naukowej na Antarktykę. Nie wahał się długo. Wziął czynny udział w pracach przygotowawczych do wyprawy. Pojechał w tym celu do Szwajcarii, gdzie studiował glacjologię, i do Anglii, by zapoznać się z problematyką meteorologiczną. W sierpniu 1897 r. z Antwerpii wyruszył w kierunku Antarktyki statek "Belgia" - stary norweski żaglowiec, służący do połowu fok i wielorybów, na którym zainstalowano dodatkowo maszynę parową. Na jego pokładzie znalazły się takie światowe sławy, jak: Roald Amundsen z Norwegii i Frederick Cook z USA. Henryk Arctowski objął kierownictwo naukowe tej wyprawy, która zakończyła swoją misję latem 1899 roku. "Doborowa obsada niemal wzorcowo dzieliła pomiędzy siebie obowiązki - Arctowskiemu w obserwacji chmur pomagał drugi Polak na pokładzie, Antoni Dobrowolski - i wszystko wskazywało na to, że żaglowiec 'Belgia' jest przygotowany na każdą ewentualność" - czytamy w książce pt. "100 największych Polaków".

Wspomniany tu podróżnik i geofizyk Antoni Dobrowolski zostawił w swoim pamiętniku z podróży ciekawe zapiski: "W jeden szary poranek we mgle, co grubą warstwą legła na fale, zamajaczyły nagle przed nami jakieś widma białe, olbrzymie, coraz liczniejsze. Za chwilę otoczył nas gęsty tłum 'icebergów', wędrownych gór lodowych. Było to pierwsze nasze spotkanie z lodami; w takiej ciżbie, w takim bogactwie kształtów nie spotykaliśmy ich dotąd nigdy. Przez kilka godzin z rzędu defilował przed nami tłum białych potworów, zmuszając okręt do ciągłego lawirowania, a wartowników do nieustannej, napiętej baczności. I oto w samym środku tej strasznej armii zdarza nam się wypadek nie lada. Przed nami półkole ryczącej piany, zdradzające cały łańcuch skał podwodnych. Nie widzimy go jednak we mgle, nie słyszymy ryku fal w ogólnym szumie, spowodowanym przez plusk bałwanów o kołyszące się góry lodowe, i całą siłą wpadamy na rafy... Byli tacy, co poczerwienieli; byli, co pobledli... Po półgodzinnym szamotaniu się, podczas którego icebergi już, już ocierały się o nas, targnęła wreszcie maszyna, pchnęła okręt w tył - wyrwaliśmy się!". W innym znów miejscu pisze: "Pustynia... Biała, straszliwie biała, granice giną w przepaściach widnokręgu. Brzuch oceanu cały pokryty lodem. To pack: kry olbrzymie, wielkie, mierne, średnie i malutkie, stare i młode, przeszłoroczne i dzisiejsze, od rana. Wody prawie ani krzty. Wszystko zapchane tłumem zamrożonych fal... Pack żyje, oddycha, bo jego morze, matka, żyje, oddycha. 'Cichymi gra piersiami' (...) Co w tych wędrowcach w lód zaczarowanych szczególnie nęci, to nie tylko majestatyczna potęga, fantazja kształtów, jak z baśni, ruchy królewskie, to kołysanie się spokojne i wyniosłe wśród ryku orkanów, pod szturmem rozjuszonych fal, ale zwłaszcza ich Małość ogromna wśród ciemnych równin morza, ta Małość iskrzysta, płomienna, którą słońce pieści i całuje, to znowu blada, upiorna, gdy mgły ją przyćmią, gdy księżyc ją muśnie".

W czasie rejsu Arctowski prowadził badania z zakresu oceanografii, meteorologii, glacjologii i geologii. Polscy polarnicy po raz pierwszy zeszli na antarktyczny ląd 30 stycznia 1898 roku. Dobrowolski tak to zrelacjonował: "Przybiliśmy do tzw. Ziemi Palmera. Tę fantastyczną 'ziemię' musieliśmy przekształcić na 'archipelag', obejrzana bowiem z bliska, rozprysła się na rój wysp i wysepek, z których największe oznaczyliśmy nazwami Brabantu, Leodium, Gandawy, Antwerpii. Był to okres intensywnej pracy: trzeba było sporządzić dokładną mapę naszych odkryć". Podczas wyprawy wykonano całoroczny cykl obserwacji meteorologicznych. Miejscem pierwszego zetknięcia badaczy z antarktycznym lądem była skalista Wyspa Augusty, rojąca się od pingwinów, petreli, albatrosów i kormoranów. Arctowski pobrał z niej próbki geologiczne. "Belgica" krążyła następnie przez wiele dni po wodach Archipelagu Palmera, a członkowie jej załogi urządzali wycieczki na inne wyspy. Najdłuższa, bo tygodniowa wyprawa z udziałem Arctowskiego przebywała przez tydzień na wyspie Brabant. Na lądzie kontynentalnym Arctowski i Dobrowolski stanęli w połowie lutego, kiedy postanowili przyjrzeć się z bliska Ziemi Grahama, dziś nazywanej Półwyspem Antarktycznym. W marcu 1898 r. Morze Bellingshausena zamarzło, co znacznie utrudniło żeglugę. Dobrowolski wspomina: "Z początku szło jeszcze jako tako: okręt dość łatwo prześlizgiwał się przez szczeliny, rozcinał młody lód. Jednak już 19 lutego statek stanął w miejscu, nie mogąc dać sobie rady z lodami. Załoga skoczyła na kry, drągami siląc się utorować sobie drogę. Posunęliśmy się kawałek naprzód; po południu znów okręt musiał się zatrzymać. Przez dni następne posuwaliśmy się wprawdzie trochę, ale niemożliwie wolno: jeden krok naprzód, a dwa w tył".

Przez następne 13 miesięcy podróżnicy dryfowali w różnych kierunkach. Nastały ciężkie chwile dla załogi, którą dręczył szkorbut i przejmujące zimno. Arctowski jednak nie tracił ducha. Cały czas pracował, badając wody, skały, osady z dna morza i lodu. Badania nad zmianami klimatycznymi ujmował globalnie, twierdząc, że istnieje ścisły związek między zjawiskami zachodzącymi na obu półkulach: północnej i południowej. Dzięki temu uzyskał podstawy do średnio- i długoterminowych prognoz meteorologicznych.

Z powodu złej pogody naukowcy zmuszeni byli do zimowania na Antarktydzie, gdzie w okowach lodu spędzili ponad 12 miesięcy. Dopiero 20 lutego 1899 r. zauważono z bocianiego gniazda statku dryfującego razem z lodami ciemną pręgę wolnego oceanu na horyzoncie. Radość, jaka ogarnęła polarników, okazała się niestety przedwczesna, ponieważ szczeliny lodowe, przez które próbowali wydostać się z pułapki, zaczęły szybko zamarzać, kry zwarły się ponownie i po niespełna dwóch dniach "Belgica" znów znalazła się pośrodku jednolitej białej pustyni. Ostateczne wyzwolenie z lodowej krainy nastąpiło dopiero 13 marca 1899 roku. "Kiedy w końcu dobili do brzegów Europy, to głównie dzięki Arctowskiemu, na członków wyprawy spłynął splendor osiągnięć naukowych. Nie przyjął on bowiem żadnej propozycji ze strony popularnonaukowych wydawnictw, lecz - mimo biedy - przystąpił wspólnie z Dobrowolskim do żmudnego opracowywania zbiorów. Niezależność finansową zyskał raczej niespodziewanie, kiedy poznał w Londynie Jane Addy, amerykańską śpiewaczkę operową, kobietę zamożną, która już jako jego żona prowadziła we Lwowie dom otwarty. Udzielała też jego uczniom bezpłatnych lekcji angielskiego" - czytamy w książce "100 największych Polaków". Warto przypomnieć, że w domu państwa Arctowskich, w tzw. poniedziałkach konwersacyjnych uczestniczyli m.in. tacy ludzie, jak: Gilberth Keith Chesterton czy Eugeniusz Romer.

Hipoteza "Antarktandów"

Belgijską wyprawę z udziałem Arctowskiego i Dobrowolskiego uznano za jeden z kamieni milowych w historii ekspedycji antarktycznych. Po raz pierwszy udowodniono bowiem, że człowiek może przetrwać antarktyczną zimę wraz z towarzyszącą jej nocą polarną. Badacze zgromadzili bogaty materiał naukowy z zakresu geologii, magnetyzmu ziemskiego, fauny i flory. Stał się on podstawą fundamentalnych prac, poszerzających wiedzę ludzkości o najbardziej niedostępnym kontynencie ziemi.

Henryk Arctowski po powrocie do Belgii pisał nie tylko własne prace naukowe, ale również wspólnie z Adrienem de Gerlache'em przygotowywał ogłoszenie rezultatów wyprawy, które ukazało się w 10 tomach. Dwa z nich, poświęcone meteorologii, zostały przygotowane przez niego w całości, a tom dotyczący oceanografii i geologii - w znacznej części. Polski uczony wysunął w nich szereg nowych, odkrywczych koncepcji naukowych, w tym potwierdzoną później przez innych badaczy hipotezę "Antarktandów", czyli pasma górskiego biegnącego wzdłuż niemal całego zachodniego brzegu Ameryki Południowej, później zagłębiającego się w oceanie i wynurzającego z toni wodnej na Ziemi Grahama oraz sąsiednich antarktycznych wyspach. Udowodnił w ten sposób łączność geologiczną dwu kontynentów półkuli południowej. Jako pierwszy opracował też historię falowego przemieszczania się cyklonów, wyjaśnił przyczynę głębszego niż na innych kontynentach położenia antarktycznego szelfu, pasma wód przybrzeżnych. Na podstawie sondaży głębinowych opracował mapę batymetryczną mórz antarktycznych. Obserwując zjawisko zorzy polarnej na Antarktydzie, wykazał, że na półkuli południowej nie różni się ono pod względem kształtu i przebiegu od występującego na półkuli północnej. Na podstawie własnych obserwacji opisał także szczególny rodzaj zjawiska halo z łukiem tęczowym, utworzonego w chmurach zbudowanych z kryształów lodu, tzw. łuk Arctowskiego. Wykazał podniesienie się granicy śniegu o 800 m od czasu maksimum glacjalnego. Wyjaśnił przyczyny zmian w charakterystyce ropy naftowej tego samego złoża. Wprowadził też wiele nowych terminów, które rozpowszechniły się w literaturze. Jego prace były i są nadal cytowane przez wielu wybitnych uczonych. Jeszcze przed wojną Arctowski napisał, że "obecność Polaków w Antarktyce postawi nas w rzędzie państw kulturalnych". Jego marzenie ziściło się po blisko półwieczu. Stacja polarna w Zatoce Admiralicji (King George Island) istnieje i funkcjonuje w sposób ciągły od 1977 r. i nosi imię Henryka Arctowskiego.

Z kolei Antoniemu Bolesławowi Dobrowolskiemu światową sławę przyniosła "Historia naturalna lodu". Książka ta stała się podstawowym podręcznikiem wszystkich polskich polarników. Uczyła szacunku wobec Antarktydy i respektu przed jej niebezpieczeństwami. W swoich wspomnieniach z dalekiej wyprawy pisał: "Spotkanie się z górą lodową jest, oczywiście, bardzo niebezpieczne. Wprawdzie nie mieliśmy nieszczęścia starcia się z icebergami pierś o pierś, bo byśmy nie byli wrócili... Ale obtarł się raz o przód okrętu niewielki gmach lodu, płynący na szczęście skośnie do osi statku: okręt zadygotał, maszty zadrgały jak struny, a z bocianiego gniazda zszedł komendant, blady jak płótno...". Dobrowolski opublikował też monografię "Wyprawy polarne", w której wrócił wspomnieniami do młodzieńczych marzeń poznania sekretów białego Sfinksa Południa, strzegącego ostatniej tajemnicy globu. Pisał: "Bo wtedy Antarktyda była naprawdę Sfinksem - baśnią lodową, w której mgłach poza polami zamarzłych fal majaczyły niepewne urywane kreski, pół wieku temu zaznaczone na globusie". Dodajmy, że ten uczony przez wiele lat był dyrektorem Państwowego Instytutu Meteorologicznego. Wybrano go również na wiceprezesa Międzynarodowej Komisji Lodów i Śniegów. To dzięki niemu nasz kraj brał udział w badaniach II Międzynarodowego Roku Polarnego. Dobrowolski zainicjował także założenie na Wyspie Niedźwiedziej polskiej stacji polarnej i patronował polskim przedwojennym wyprawom na Spitsbergen. W 1938 r. utworzył w Warszawie Koło Polarne.

"Raport o Polsce"

Wróćmy jednak do Henryka Arctowskiego. W latach 1903-1909 kierował on stacją meteorologiczną obserwatorium w Uccle w Belgii, a następnie w 1910 r. brał udział we francuskiej wyprawie na Spitsbergen i Lofoty. Przez kolejne osiem lat był kierownikiem działu przyrodniczego Biblioteki Publicznej w Nowym Jorku. Kiedy w czasie I wojny światowej powstała w Stanach Zjednoczonych organizacja Inquiry, przygotowująca materiały do konferencji pokojowej w Wersalu, na której został podpisany w 1919 r. traktat uznający niepodległość Polski po 123 latach rozbiorów, Arctowski opracował dla komisji do spraw Polski specjalny "Raport o Polsce". Składał się on z 14 działów i obejmował blisko 2,5 tysiąca stron maszynopisu, ponad 100 map, liczne rysunki, wykresy i tabele. W czasie rokowań wersalskich Arctowski przebywał w Paryżu jako rzeczoznawca.

W latach 1921-1939 był profesorem w Katedrze Geofizyki i Meteorologii na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, gdzie podjął badania nad zmianami klimatycznymi. Brał czynny udział w pracach Międzynarodowej Unii Geograficznej, której w 1934 r. był przewodniczącym, a także Komisji Wahań Klimatycznych. W sierpniu 1939 r. Henryk Arctowski wydelegowany przez Polską Akademię Umiejętności, której od 1935 r. był członkiem, i Uniwersytet Lwowski wyjechał na Kongres Międzynarodowej Unii Geodezyjno-Geofizycznej do Waszyngtonu. Wybuch II wojny światowej uniemożliwił mu powrót do Polski. Postanowił jednak pomóc Ojczyźnie, przekazując wszystkie swoje oszczędności do kraju na Fundusz Obrony Narodowej. Mając 68 lat, podjął pracę na uczelni Smithsonian Institution w Waszyngtonie, z którą był związany do 1950 roku.

Henryk Arctowski zdobył uznanie na całym świecie. Był autorem ponad 400 prac naukowych m.in. w językach angielskim i francuskim, prezentujących przebieg wypraw i badań polarnych. Zmarł 21 lutego 1958 r. w Waszyngtonie. Po dwóch latach jego doczesne szczątki zostały sprowadzone do Polski i złożone na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Piotr Czartoryski-Sziler

< < Powrót