Teksty.

Nasz Dziennik, 1-2.07.2006

Wielcy zapomniani

Ojciec Karol Bołoz Antoniewicz SJ - wzór apostolskiej gorliwości i poświęcenia

"Głos miał niezwyczajnie mocny i donośny, ale pomimo to łagodny i miły. Kazał zawsze z pamięci; mówiąc, nie unosił się, prawie żadnych nie czynił gestów, mówił spokojnie, poważnie, jakby ojciec z dziećmi rozmawiał" - pisał w 1861 roku o ojcu Antoniewiczu prof. Steczkowski. Był jednym z tych kaznodziei, których śmierć wywołała powszechny żal i smutek w całej, rozdartej zaborami Polsce.

Urodził się 6 listopada 1807 roku we Lwowie, w rodzinie ormiańskiego pochodzenia. W 1818 roku jego rodzice przenieśli się do swoich dóbr w Skwarzawie. "Osierocony po ojcu w dziecinnych latach, wzrastał pod tkliwym okiem pobożnej matki, która w sercu jego zaszczepiła głęboką wiarę. Od najmłodszego wieku odznaczał się szlachetnością i słodyczą charakteru, a zarazem zamiłowaniem nauk i niepospolitymi zdolnościami" - pisze Seweryna Pruszakowa w "Tygodniku Ilustrowanym" z 1859 roku. W wieku siedemnastu lat przyszły ksiądz zaczął pisać wiersze i umieszczać je w "Rozmaitościach lwowskich" i "Słowianinie". Już wtedy był wrażliwy na krzywdę i nieszczęście ludzkie, starając się, ile tylko mógł, nieść ulgę i pomoc potrzebującym. Pruszakowa opisuje takie oto zdarzenie, które warte jest przywołania: "Wtedy to przechadzając się zimową porą po gruzach Wysokiego Zamku we Lwowie, znalazł w jednej jamie kilkuletniego chłopca sierotę, który zgłodniały i na pół nagi, bliskim był śmierci. Przejęty litością, okrył go własnym płaszczem i zabrał z sobą do domu. Dając mu utrzymanie i naukę, obudził w nim tak wielkie przywiązanie i wierność, że sierota ten ani na krok nie odstępował już swego dobroczyńcy, a gdzie nie mógł być z nim razem, tam stawał u drzwi na straży".

Kto krzyż odgadnie...

Karol Antoniewicz studiował prawo na uniwersytecie we Lwowie, które ukończył w 1827 roku. Mając szczególną łatwość do nauki języków obcych, przyswoił sobie ich kilka, a mianowicie: łacinę, francuski, włoski, angielski i niemiecki. Interesowały go także muzyka i poezja. Jego marzeniem było napisanie prawdziwej historii narodu ormiańskiego. Myśl taką powziął w 1828 roku i udał się w tym celu do bliskich swoich krewnych do Jass, gdzie zaczął gromadzić potrzebne materiały. Pracy jednak nie dokończył. Gdy wybuchło Powstanie Listopadowe, całym sercem zaangażował się w walkę o wolność Rzeczypospolitej, służąc w korpusie generała Józefa Dwernickiego. W 1832 roku ożenił się z Zofią Nikorowicz, z którą miał pięcioro dzieci. Osiadł wówczas w dziedzicznych dobrach w Skwarzawie, gdzie z początku bardzo dobrze mu się powodziło. "Bóg błogosławił jego doli: pięcioro drobnej dziatwy rosło zdrowo, dostatek mnożył się w domu, przy rządnym gospodarstwie. Włościanie miłowali jak ojca, młodego dziedzica, który czułą miał nad nimi opiekę i wspierał ich w smutku, chorobie i niedostatku. Sędziwa jego matka, otoczona miłością syna, synowej i wnucząt, w tej rodzinie miała świat swój cały" - pisze Seweryna Pruszakowa. Niestety, szczęście rodzinne nie trwało długo w domu państwa Antoniewiczów. Pan Bóg bardzo mocno ich doświadczył, zabierając im po kolei wszystkie dzieci. Oboje rodzice zamiast rozpaczać, całe swoje życie poddali woli Bożej. Pomimo rodzinnej tragedii opiekowali się innymi ludźmi, chorymi i opuszczonymi, zamieniając dwór w Skwarzawie na szpital i szkołę. "Tak srogim nawiedzani nieszczęściem nie szemrali przeciw niezbadanym wyrokom Opatrzności, a zamiast oddać się rozpaczy lub w światowych uciechach szukać chwilowego zapomnienia strat swych bolesnych, w pokornym poddaniu się woli Boga i miłosiernych uczynkach czerpali pociechę i nadzieję szczęśliwszej przyszłości. Dom ich stał się przytułkiem chorych i nieszczęśliwych, których pocieszali, opatrywali, pielęgnowali, z najczulszą troskliwością skracając im długie godziny bezsenności i cierpienia to rozmową pełną dobroci, to śpiewaniem pieśni nabożnych" - pisze prof. Steczkowski we wstępie do "Poezyj" ks. Karola Antoniewicza, wydanych w 1861 roku.

Strata dzieci nie przerwała pasma nieszczęść, jakie spadły na biednego ojca. Po śmierci ostatniego dziecka zmarła mu również żona. Antoniewicz został wówczas sam, gdyż jego stara matka resztę swego życia chciała spędzić w klasztorze. Po stracie Zofii, ostatniej ukochanej osoby, która umarła 31 lipca 1839 roku, postanowił on resztę swego życia poświęcić służbie Bożej. Z tą myślą wstąpił 10 września 1839 roku do nowicjatu zakonu jezuitów w Starej Wsi. W kilka tygodni po wstąpieniu do zgromadzenia został obrany przełożonym nowicjuszy, skutecznie wpływając na ich pobożną postawę własnym przykładem. "Bóg został odtąd jedyną nadzieją, miłością i pociechą jego; ludzkość całą, a szczególniej współ rodaków swoich jakby jedną wielką rodzinę przytulił do zbolałego serca; ich dobru, ich zbawieniu swe siły i życie poświęcić postanowił. Pracą, modlitwą i nieustanną walką z samym sobą sposobił się do godnego spełnienia świętego i wzniosłego powołania kapłana, a Bóg widocznie mu błogosławił, udzielając pokoju i swobody ducha, których na próżno szukał wśród świata, a które teraz anielską pogodą rozjaśniały tylą troskami zorane czoło" - pisze prof. Steczkowski.

Kiedy brat Karol Antoniewicz miał trochę wolnego czasu od zajęć zakonnych, poświęcał go muzyce i poezji. Pisał tkliwe i poruszające serce melodie i wiersze, pieśni, które nowicjusze następnie śpiewali w klasztornej kaplicy. Część z nich, szczególnie te układane na Boże Narodzenie i Trzech Króli, upowszechniły się pomiędzy okolicznym ludem. Najbardziej znanymi utworami śpiewanymi w kościołach, które Karol Antoniewicz zostawił w swojej poetyckiej spuściźnie, są pieśni: "Chwalcie łąki umajone", "Biedny, kto Ciebie", "W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie...", "Nazareński śliczny kwiecie", "Nie opuszczaj nas", "O, Józefie uwielbiony", "O, Maryjo, przyjm w ofierze", "Panie, w ofierze Tobie dzisiaj składam" i wiele innych. Jego poezję docenił ks. Jan Badeni, który we wstępie do "Poezyj ks. Karola Antoniewicza", wydanych w 1899 roku, pisze: "Jednym, powiedzieć nie chcemy, z największych, ale bez wątpienia z najsympatyczniejszych, najlepiej umiejących do serca przemówić, polskich poetów z ostatnich lat kilkudziesięciu, jest ks. Karol Antoniewicz. Poetą on we wszystkich swych pismach: w natchnionych kazaniach, w malowniczych obrazkach, kreślonych dla ludu polskiego, w rzewnych, taką serdeczną miłością Boga i ludzi ożywionych, listach; poetą, a jednocześnie gorąco, a rozumnie lud Polski miłującym Polakiem, natchnionym misjonarzem, apostołem w swych rymowanych pieśniach, hymnach, legendach".

Kochano go jak ojca

Po dwóch latach nowicjatu nadeszła chwila złożenia przez Karola Antoniewicza ślubów zakonnych. Wówczas to uporządkował swoje sprawy majątkowe, przeznaczając część dóbr krewnym, resztę zaś oddając na cele dobroczynne. Przyczynił się także do sprowadzenia z Francji do Lwowa sióstr Serca Jezusowego. Ubogacił zakonny księgozbiór kilkuset nowymi dziełami. 10 września 1844 roku, w pięć lat po przyjęciu sukni zakonnej, przyjął w Nowym Sączu święcenia kapłańskie i oddał się z wielką gorliwością i poświęceniem pracy duszpasterskiej. To, co zwracało uwagę ludzi w postawie o. Antoniewicza, to wyjątkowa łagodność, pokora i posłuszeństwo. Cechy te zjednywały mu serca wiernych, którzy doświadczali wówczas najrozmaitszych cierpień, tych duchowych i fizycznych. Pamiętali oni o jego rodzinnej drodze cierniowej, jaką musiał przejść, zanim wstąpił do klasztoru. On zaś przez to, iż tak wiele wycierpiał, umiał wczuć się bardziej w boleści zwykłych ludzi, którzy bez mocnej wiary często wpadali w rozpacz. Ojciec Antoniewicz wzmacniał ją w ich sercach, wlewając w nie płomienne słowa o wielkiej miłości i miłosierdziu Boga, a także o dziecięcej ufności, z jaką powinniśmy Mu powierzać własne życie. Choć czasy, w których żył i pracował, były wyjątkowo trudne dla Narodu Polskiego - były to bowiem lata zaborów, krwawo tłumionych powstań i wystąpień patriotycznych, czasy różnych zaraz i pożarów, w których tysiące ludzi traciło swoich bliskich - o. Antoniewicz potrafił kierować ich myśli ku rzeczom wyższym, ostatecznym. We fragmencie jego kazania "O prawdziwej i fałszywej miłości" znajdujemy np. takie oto słowa: "Różni różnie tłumaczą wszystkie te klęski, boleści, nieszczęścia, które ciężą na tym biednym rodzie ludzkim; - tysiączne po części prawdziwe, po części mylne podają przyczyny. Jedni drugich nazywamy sprawcami nieszczęść naszych, jedni na drugich wszelką winę zwalamy, jedni drugim podajemy kielich goryczy pełen do wypicia, jedni z drugich upokorzenia często się radujemy, a udane łzy nieraz nie mogą pokryć radości złośliwej wnętrza naszego. I nie możemy dojść do prawdziwej przyczyny źródła nieszczęść i boleści naszych, bo jej szukamy nie w sercu, ale w rozumie; bo jej szukamy w zewnętrznym świecie, a ona we wnętrzu naszym żyje; bo szczęście nie w rozumie, ale w sercu się mieści, bo nie rozum, lecz serce jest rękojmią pociechy, swobody i radości naszej; bo nie rozum, ale serce ziemię w raj przemienić, bo nie rozum, ale serce zbawić nas może!... Widzimy miliony ludzi nieuczonych, ale szczęśliwych; nie znajdziecie szczęśliwego człowieka z olbrzymim rozumem a z karlim sercem! Najbłogosławieńszy zaiste ten, którego rozum i serce, myśl i uczucie są w równowadze; ale taką równowagę utrzymać może tylko miłość, która obejmuje: ziemię i niebo, człowieka i Boga!".

"Do widzenia w niebie"

Obdarzony niezrównanym wdziękiem i łatwością słowa, o. Karol Antoniewicz zasłynął wkrótce jako jeden z ważniejszych wówczas polskich kaznodziei. Z krzyżem w ręku i płomienną mową kruszył serca i umysły ludzi wszelkich stanów, zarówno możnych w pałacach, jak i ubogich w wiejskich chatach. Podobny był w tym bardzo do księdza Jana Marii Vianeya. Jako pierwszy wypowiedział walkę pijaństwu w Galicji. Znał dobrze wady i złe skłonności wiejskiego ludu i z Bożą pomocą starał się je wytępiać i prostować. Jego talent kaznodziejski zajaśniał szczególnie w pamiętnym, tragicznym roku 1846. Profesor Steczkowski pisze: "Widząc, że pierwszą przyczyną zepsucia wieśniaków naszych, które tak opłakane wydało skutki, jest głównie nieznajomość prawdziwego ducha religii naszej i wypływających z niej zasad moralności, wykładał im tę świętą naukę w najrozmaitszy sposób, już to w pamiątkach jubileuszowych i misyjnych, już w czytaniach świątecznych, w żywotach świętych, powiastkach, drogach krzyżowych, itp., a zawsze z dziwną i pełną wdzięku prostotą. Miał on szczególny a rzadki dar tłumaczenia prawd najwznioślejszych w sposób przystępny dla każdego wieku i stanu".

Zwykle kiedy ojciec Antoniewicz zjawił się w jakiejś chłopskiej chacie, przybijał duży drewniany krzyż na ścianie i zaczynał od rozmowy o sprawach domowych i gospodarskich. Dopiero później, gdy u domowników zyskiwał pewną ufność i posłuch, wówczas przechodził do rzeczy kościelnych. Wraz ze skruszonym ludem, pomnym na swoje grzechy i błędy, odmawiał na kolanach ranne i wieczorne pacierze, dzieci zaś wiejskie uczył z wytrwałością katechizmu. Nie minęło wiele czasu, kiedy sława wybitnego kaznodziei obiegła cały kraj. Garnęły się do niego tłumy wiernych, pragnące umocnić swoją wiarę poprzez słuchanie jego nauk. Wszędzie tam, gdzie je głosił, czy był to wiejski kościółek, czy świątynia w dużym mieście, gromadziły się niezliczone rzesze wiernych. Gdy schodził z ambony, gromady ludzi często padały mu do nóg, dziękując mu i błagając o błogosławieństwo.

Ciężka i wytrwała praca apostolska sprawiła, że pogorszył się stan zdrowia o. Antoniewicza, jednak nie nadszedł wówczas jeszcze kres jego ziemskiego pielgrzymowania. Pan Bóg zsyłał na niego kolejne trudne doświadczenia. Tym najcięższym, które najbardziej przeżywał, było skasowanie w roku 1848 zakonu jezuitów w Galicji. Wraz ze współtowarzyszami niedoli musiał on odtąd tułać się po kraju. Bywał w Krakowie, Poznaniu, na Śląsku, gdzie podczas uroczystych misji wzywał ludzi do pokuty i życia w miłości Boga i bliźniego. Gdy 4 listopada 1852 roku ksiądz arcybiskup Przyłuski oddał Ojcom Jezuitom dawny klasztor Ojców Cystersów w Obrze, o. Antoniewicz został obrany jego przełożonym. Niestety, niedługo pełnił tę funkcję, ponieważ zarażony cholerą, zmarł 14 listopada 1852 roku. Ostatnie słowa, jakimi pożegnał braci zakonnych, brzmiały: "Do widzenia w niebie". W pierwszą rocznicę jego śmierci w kościele w Obrze, gdzie spoczywają jego doczesne szczątki, uroczyście odsłonięto pomnik, poświęcony temu wielkiemu kapłanowi.

Piotr Czartoryski-Sziler

< < Powrót